Feeds:
Wpisy
Komentarze

Posts Tagged ‘pani Kazia’

Dziś trzynasty, ograniczam więc fizyczną aktywność do minimum. Żadnych poważnych decyzji, sprzątania, wyrzucania czegokolwiek – postanawiam. I tego konsekwentnie się trzymam.
Zasnąłem w nocy dopiero o pierwszej, a budzę się już po piątej. Właściwie bez powodu. Przedrzemałem jeszcze do ósmej, później tylko leżę. Wstałem na dobre przed dziesiątą, jak raz na telefon mamy. Chociaż ustalaliśmy wczoraj, że to ja mam do niej zadzwonić. Trochę rozmawiamy o pogrzebie, trochę o bieżących sprawach. Przez kwadrans może.
– A co to była za para, ci którzy przyszli ostatni, tuż przed nabożeństwem? – dopytuję.
– Pojęcia nie mam.
– Może mamy kuzynka, Niuśka¹ z mężem?
– Nie wiem. Nie widziałem jej od dwudziestu lat, to pewnie bym i nie poznała.
– Bo kto inny, jeśli nie ona?
– Myślałam, że to córka pani Kazi.
– A gdzie tam, niby która?
– Nie wiem. Nie znam ich. To może i Niuśka. Babcia kiedyś bardzo im pomogła, jak rodzina zbierała pieniądze, gdy syn Niuśki ciężko zachorował i mieli jeszcze nadzieje, że zagraniczne leki pomogą. Chłopiec miał trzynaście lat i wszyscy to mocno przezywali. Mama dopiero po latach się przyznała, że dała pieniądze. I że to była jakaś spora kwota. To może teraz sumienie ją ruszyło, że tak zapomniała o babci i nie odwiedziła jej przez ostatnie lata ani razu.
– Na pewno jeśli byli na pogrzebie, to tylko dla babci, nie dla nas. Myślałem, że jak już wszystko się skończy, podejdą się pożegnać i jeszcze chwilę porozmawiamy. A oni wszyscy tak szybko pouciekali. I Aldonka, i Leszek, że nawet nie miałem okazji nikogo zaprosić do domu na kawę i ciasto. Jak obcy, nie rodzina.
Do śniadania włączam komputer i pół dnia spędzam w sieci, głównie blogując i słuchając radia (PR2). Sprawdziłem, co u innych (blogujących) i na forum, skończyłem korektę archiwalnych wpisów o pierwszej wizycie Abramasi w Kętrzynie, czytając z przyjemnością nie tylko komentarze czytelników tego bloga, ale i własne teksty. Żal, że nie pisałem wtedy więcej i że zdjęć zrobiłem mało. Przez ostatnie lata, gdy babcia była już leżąca, też prawie jej nie fotografowałem. Babcia zawsze z chęcią pozowała do zdjęć. Wiedziała, że fotogeniczna jest i będzie dobrze wyglądała na fotografii. Ale człowiek złożony niedołężnością do łóżka to średnio atrakcyjny obrazek. Pomyślałem, że jakby co wolę pamiętać i przypominać sobie babcię tylko sprawną, żwawą, na chodzie, w pełni sił. A teraz żałuję, bo chciałbym ją jedynie pamiętać, całościowo, nieistotne, w jakiej była kondycji. Pewnie dlatego tak szalałem w kaplicy na godzinę przed pogrzebem, fotografując, co się da, a zwłaszcza nieboszczkę w trumnie². I pewnie dlatego w ogóle nie ucieszył mnie fakt, że w zakładzie pogrzebowym wyciągnęli babci z kieszeni żakietu dolną protezę i włożyli jej do ust. Babcia nie czuła się z nią dobrze i nie używała od lat, praktycznie od momentu, gdy straciła ostatni z własnych zębów i zrobiła nowy, sztuczny komplet. Przywykłem, że dolna warga wpadała jej czasem w głąb ust, teraz z protezą wyglądała jakoś inaczej, mniej przyjaźnie i ta zmiana nie wydała mi się korzystną. Może dobrze, że przyszliśmy do kaplicy dopiero przed czternastą, na kwadrans przed różańcem. Gdybym siedział z babcią dłużej i sam, ewentualnie jedynie z najbliższą rodziną, pewnie bym spróbował jej te dolne zęby wybrać. Co niekoniecznie – jak teraz myślę o sprawie na chłodno – dałoby dobry efekt. Przy obcych powstrzymałem się od podobnych ekscesów.
A już przed nami przyszła się pożegnać z babcią Mirka (1)³, sąsiadka z parteru (po czternastej miała w rodzinie jakąś uroczystość, czyjeś wesele i nie mogła zostać na pogrzebie). Zaraz po czternastej zjawił się Kazik z żoną Magdaleną (2&3). Po nich sukcesywnie zaczęli przybywać pozostali żałobnicy:
– kuzynka mamy Aldonka (4)
– kuzyn mamy Leszek z żoną Ulą (5&6)
– Maja, sąsiadka z pierwszego piętra (7)
– Lonia-krawcowa (8)
– Gawanowa, koleżanka mamy ze wsi (9); Lawinowej może nikt nie powiadomił o pogrzebie i stąd jej nieobecność, bo obie panie bardzo dobrze babcię znały. Gawinowej babcia szyła nawet jakąś sukienkę, chyba ślubną (- Wiadomo jak to kiedyś było – wspominała mama dziś przy porannej telefonicznej rozmowie. – Młodej nauczycielki z niewielką pensji nie było stać na kupno gotowej kreacji)
– Ela i sąsiadka (10&11), która się opiekowała babcią, gdy zeszłego maja jeździłem na pogrzeb ojca; muszę mamy spytać, jak kobieta ma na imię, bo nadal nie wiem.
– córka pani Zosi (12)
Tuż przed mszą, na końcówkę różańca, przyszło jeszcze jakieś starsze małżeństwo (13&14) dobrze znane kuzynce Aldonce, przez co dopatrujemy się w tej parze kuzynki Niuśki z mężem (- Pojęcia nie mam co to za ludzie – stwierdziła mama zaraz po tym, jak została serdecznie wyściskana przez kobietę). Z nami najbliższymi (mama, ja, Paweł i Barbara) zebrało się osiemnaście osób. Mało, ale w sumie wystarczająco. Kto chciał i mógł, ten się pojawił.
Wracając do soboty – ranek był słoneczny, po południu się chmurzy, ale nadal jest ciepło (22°C) i nie pada. Po siedemnastej znów pokazuje się słońce, więc postanawiam nie rezygnować ze spaceru z aparatem fotograficznym. Wychodzę około osiemnastej, tuż po telefonie do mamy i wizycie Przemka⁴, powiatowego żebraka (zapewne też drobnego naciągacza). Chwilę pokręciłem się przy zamku, zrobiłem parę zdjęć i ruszyłem na cmentarz, sprawdzić co u babci. Tak jak uprzedzał szef zakładu pogrzebowego, fachowcy od kamieniarza mieli wolną sobotę i płyta pomnika nadal czekała na zamocowanie. Grób przykrywały wieńce, w nogach płonęły dwa znicze, od Barbary i Kazika chyba. Postałem chwile przy naszym ogródku, a później zrobiłem dużą rundkę po grobach sąsiadów, dalekiej rodziny i znajomych babci, z których większość znałem i nawet lubiłem, bo babcia obracała się raczej wśród sympatycznych ludzi. A jak już miałem wracać do domu spotkałem Maję (sąsiadkę) i jej koleżanką (Julię), które szły właśnie odwiedzić babcię w miejscu jej ostatniego spoczynku.
– Bo my takie cmentarne dziewczyny jesteśmy – zażartowała Maja. – Niedzielami spacerujemy po cmentarzu.
– To jeśli nie będzie przeszkadzało, dzisiaj do was dołączę – powiedziałem – Nie mam powodów, by spieszyć się do domu.
Panie może i by wolały pochodzić same, ale kto by odmówił w takiej sytuacji? I zrobiłem po cmentarzu drugą rundkę, tym razem między grobami znajomych i rodziny milczącej Julii. Panie pozwoliły żebym mówił, głównie ja na wiadomy temat. Maja dorzucała czasem coś od siebie, z czego najciekawsza była informacja, że obie są baptystkami (- Wynudziłam się trochę na tym różańcu.), z czego Julia nawet wnuczką pastora (i pewnie dlatego ożywiała się bardziej, gdy rozmowa schodziła na religijne tematy). Wróciłem do domu po dwudziestej, może trochę głodny (na pewno silnie spragniony), ale nic a nic zmęczony.

________
¹ Zdrobnienie od Anny? Kiedyś pytałem mamy, jak jej kuzynka ma właściwie na imię, to odpowiedziała, że nie pamięta.
² A jeszcze rankiem, siedząc w domu z Barbarą i Pawłem, gdy rozmawialiśmy o pogrzebowych zdjęciach, byłem prawie pewny, że takich z babcią w trumnie w ogóle nie potrzebuję, że nieboszczycy to żadna atrakcja i jeśli już robić jakieś zdjęcia to tylko tak, jak u dziadka Leona: pełen fotoreportaż z pogrzebu (w latach 90. zeszłego wieku fotograf był w standardowej ofercie lokalnych zakładów pogrzebowych), ale tylko z widokiem żałobników i zamkniętą trumną. Barbara chwaliła się niedawno, że ma komórkę z bardzo dobrym aparatem.
– To może zrobisz kilka zdjęć? – spytałem. – Mnie nie bardzo wypada, ale ty byś mogła spokojnie stanąć gdzieś z boku i popstrykać w trakcie uroczystości. Dasz radę? Babcię to tylko jeśli będzie bardzo ładnie wyglądała. Ale nawet wtedy niekoniecznie. Możesz nawet w ogóle jej nie fotografować, tylko już samą zamkniętą trumnę.
A jak przyszło co do czego, to całkiem mi odbiło. Paweł siedział na ławce przed kaplicą i tylko pukał się w głowę, widząc, co wyprawiam. Właściwie to sam jestem trochę zaskoczony własną reakcją, ale widać tego mi było trzeba. Ciotka Janka jak była na pogrzebie u mojego ojca (a jej najstarszego brata) też w którymś momencie wyciągnęła komórkę i zrobiła mu trumienne zdjęcia. „I po kiego czorta jej to? – pomyślałem lekko zdegustowany”. Teraz już bym w ogóle nie zwrócił na to uwagi.
A Barbara zrobiła tylko kilka zdjęć w kaplicy przed różańcem. Później coś się poczuła źle, czy słabo i Paweł musiał ją zaprowadzić do domu. Myślałem, że już na dobre, ale wróciła pod koniec mszy chyba.
– Ta moja nerwica dała o sobie znać – wyjaśniła później. Co się spotkało z lekkim powątpiewaniem, niewiarą mojej mamy.
– Od rana zjadła chyba tylko pół pączka, to i nic dziwnego, że się jej słabo zrobiło – stwierdziła.
³ Liczenie nielicznych żałobników. Jeśli ktoś chce mieć okazały pogrzeb, musi osiągnąć coś spektakularnego, albo umrzeć młodo. U tego dzieciaka, co go rodzina wykończyła ostatnio w Częstochowie, było ponoć bardzo tłumnie.
⁴ Przemek jest chyba lekko opóźniony w rozwoju, ale zawsze czysto ubrany i grzeczny. I jako jedyny korzysta nie tylko z domofonu, ale też z dzwonka do drzwi, przeraźliwie głośnego, bo ustawionego przed laty przez pana K. pod słabnący słuch babci (a może to ja taki kupiłem, a pan K. tylko zainstalował, bo tam, nie było nic do podkręcania, ustawiania intensywności sygnału?).
Wiem, że to frajerstwo z mojej strony, ale nigdy nie miałem sumienia spławić chłopaka, zwłaszcza że uciążliwy nie był, bo jak mu zwróciłem uwagę, że przychodzi za często, ograniczył wizyty i wpadał do nas może ze dwa razy w roku.
– Mógłby mi pan dać coś do picia? Butelkę wody? – poprosił tym razem. – Tak zbieram po kilka złotych, a ciepło jest i pić się chce.
– To może soku chcesz? – spytałem. – Soku z wodą?
– Nie, dziękuję. Sama woda jest najlepsza i najzdrowsza. Może być zwykła kranówka.
No to dałem mu butelkę zwykłej kranówki. I dziesięć złotych.
– Ale więcej nie przychodź – poprosiłem. – Babcia umarła w środę i teraz muszę zacząć żyć oszczędniej.
– Ojej, to przykre. Dużo zdrowia panu życzę i błogosławieństwa bożego. Pomodlę się za nią.

Read Full Post »

Po dwunastej mam jeszcze czas na szybkie śniadanie (herbata, dwie kanapki z twarogiem) i sprawdzenie w szafie, czy nie znajdę czegoś bardziej wyjściowego od granatowego t-shirta. Odkrycie, że nic takiego nie mam¹ nie było w sumie żadnym odkryciem. Nałożyłem co jest i poszedłem do najbliższej kwiaciarni wybrać jakiś pożegnalny bukiet od babki. Coś w średnim rozmiarze, widoczne, ale nie ostentacyjnie duże i umiarkowanie kosztowne. Że na termometrze jest znów 30°C rezygnuję z żywych kwiatów. Po chwili poszukiwania w rozłożonym sztucznym badziewiu udało mi się znaleźć w miarę estetyczną wiązankę za 70 złotych. Za dodatkowe pięć kwiaciarka wypisała na szarfie, że to od Gieni dla Kazi z ostatnim pożegnaniem. Uiściwszy opłatę wezwałem taksówkę, poczekałem chwilę w przyjemnie klimatyzowanym wnętrzu kwiaciarni na samochód i pojechałem na Poznańską do św. Jacka, najmłodszego z kętrzyńskich kościołów. Normalnie bym się przeszedł², ale nie chciałem paradować przez pół miasta z pogrzebowym wieńcem (i ten upał jeszcze). Na miejsce dotarłem na końcówkę jakiejś litanii i miałem jeszcze sporo czasu na rozejrzenie się po kościele (pierwsza wizyta w tym przybytku; wystrój w dość klasycznym stylu, nawet przyjemny dla oka), policzenie żałobników (12 osób przede mną, za mną może jeszcze ze trzy) i rozbudzenie wątpliwości, czy przypadkiem ta Kazia, którą będziemy żegnać, jest aby na pewno znajomą babki. Na zamkniętej trumnie stało co prawda zdjęcie nieboszczki, ale za szybko położyłem wiązankę, by mu się dokładnie przyjrzeć. Zresztą zapomniałem okularów, więc musiałbym je chyba wziąć do ręki, by się upewnić co do tożsamości zmarłej. „Trzy córki, syn, wnuk z rodzinami… Samej rodziny mogłoby być ze dwadzieścia osób… Trochę głupio jeśli przyszedłem na pogrzeb obcej osoby” – myślę z lekkim niepokojem. Ale zauważam duże wieńce, pięć, czy sześć ustawione nie przy trumnie, tylko pod ścianami kościoła. „Tyle od rodziny to by pasowało… A ta czerwona głowa to chyba najmłodszej córki, z którą babka i pani Kazia chciały mnie wyswatać… I ten młody na końcu mógłby być najmłodszym wnukiem… Ostatni raz go widziałem jak do podstawówki jeszcze chodził, ale przez dwadzieścia lat mógłby właśnie wyrosnąć na takiego mężczyznę…”. I już trochę uspokojony doczekałem przyjścia księdza i mszy. A po nabożeństwie nabrałem pewności, bo zostałem nie tylko zauważony, ale też rozpoznany. Porozmawiałem przez chwilę z najmłodszą córką („Mama chorowała?” „Nie, zmarła nagle”³), a z wnukiem pojechałem na cmentarz, bo przy tak niewielkiej ilości żałobników nie wypadało zmywać się w połowie uroczystości. Zresztą w sumie miałem ochotę zostać do końca. Zbieram te obrazki z informacją o mszy w 30 dzień po pogrzebie, rozdawane po złożeniu ciała do grobu i przykryciu wieńcami, ale to chyba nie był główny motyw mojego postępowania. Mam nadzieje.
Do domu wróciłem o 14:35, włączyłem babce wentylator, podałem sok do picia, a później wlazłem do wanny pod chłodny, długi prysznic.

___________
¹ A raczej, że to co mam jest nadal o numer, dwa za małe.
² Wg Google to 1,7 km – 21 minut spaceru.
³ Później się jeszcze dowiedziałem od sąsiadki zmarłej (wspólnota złożyła się na duży wieniec), że do końca była sprawna.
– Ale tylko po domu chodziła? Czy na spacery też?
– Wychodziła i na spacery.

Read Full Post »

Nocą temperatura wreszcie spada poniżej dwudziestu stopni. Gdy się kładę jest siedemnaście. W dzień nie przekracza dwudziestu siedmiu.
Wieczorem, wracając z cmentarza, zauważam na tablicy przy kaplicy klepsydrę z informacją o zgonie babcinej koleżanki. Do czwartku mam czas do namysłu, czy się wybrać na pogrzeb.

Read Full Post »

Popołudnie jest bardzo ładne, ciepłe i słoneczne. Nakarmiwszy babkę pakuję do kieszeni zapas zniczy i wychodzę na długi spacer, wędrówkę po cmentarzu pomiędzy grobami znajomych (sprawdzam, że pani Aniela była ze stycznia 1923, czyli rok starsza od babki, a u K. i R. nikogo nie dokooptowano do grobowców, czyli przynajmniej dwie koleżanki babki, panie Zosia i Kazia – obie z rocznika 1933? – nadal żyją), z wypatrywaniem nowych nagrobków z aniołami. Oprócz znajomych betonowych figurek z lat 60. czy 70. zeszłego wieku zauważyłem kilka kutych aniołów flankujących płyty z nazwiskami zmarłych. Najnowsza moda prosto z Chin? Wydaje mi się, że w 2020 (wiosną rozglądałem się za aniołami dla Asenaty) jeszcze takich modeli nie było.

Read Full Post »

Do kompletu jeszcze z zębem coś mi się zaczęło dziać niepokojącego. Nadwrażliwy się jakiś zrobił.
(Znajoma Kazia myślała, że dzwoni do niej z życzeniami jakaś kobieta. A przecież zachrypnięty jestem! I nawet to nie dodaje mojemu głosowi męskości?)

Read Full Post »

Rano pospałem trochę dłużej, do dziewiątej. Przy śniadaniu myję gary zalegające w zlewie (wczoraj nie dałem rady) i robię sałatkę z tuńczykiem.
Procesja 12:20-13:40. Prowadzi sam arcybiskup Piszcz, co wg proboszcza ze św. Katarzyny powinno zostać zapisane w annałach miasta.
Reszta dnia upływa pod znakiem wizyt babcinych znajomych. Panią Kazia (przyszła po zaliczeniu pierwszego ołtarzu procesji) gości do obiadu. Odprowadzamy ją z babką kawałek i siedzimy przez chwilę na skwerku przy placu AK. Ledwo wracamy do domu przydreptała Płażewiczowa. Na dwie godziny nieirytującego gawędzenia o dolegliwościach zaawansowanego wieku. Po wyjściu pani Heleny nałożyłem sałatki i otworzyłem piwo myśląc, że spokojnie zjemy obiad przy Teleexpressie. Nie dało się. Tylko wyniosłem talerze do pokoju przyszedł Płażewicz z jakimś dozownikiem płynów (obiecał babce do butelki z aloesową nalewką) i został na godzinę wspominków młodzieńczych przewag.
Wolne (i czas na obiad) mam dopiero od 18:30.

Read Full Post »

Ƹ̵̡Ӝ̵̨̄Ʒ Ƹ̵̡Ӝ̵̨̄Ʒ Ƹ̵̡Ӝ̵̨̄Ʒ

Wizyta pani Kazi podniosła mi ciśnienie.
Na obiad były racuchy.
Skończyłem kopanie ogródka.
Posadziłem cebulki krokusów.
Przeczytałem kilka stron „Żmijowej harfy”.
Wykąpałem się.
Nastawiłem pranie.
Przygotowałem kolację.
Odpaliłem komputer… i humor siadł mi całkowicie, gdy przy sprawdzaniu poczty zobaczyłem, że Sojuz wrzucił kilka nowych zdjęć na swoją stronę.
A babka opita melisą (- Ależ to niesmaczne! – stwierdziła) siedzi przed telewizorem i jeszcze mnie woła do towarzystwa.

-100%-
2020.02.06; Wpis przejrzany, poddany estetycznej kosmetyce.
Pierwotnie w tytule „2118. Środa”.

Read Full Post »